Co jakiś czas widzę na swoim internetowym feedzie reklamy majtek, koszulek, halek, rajstop i innych wyszczuplających elementów bielizny. Zwłaszcza od kiedy Trinny i Susannah pokazały Polkom, że coś takiego istnieje, szał kupowania wyszczuplających reform przed studniówkami ślubami jest już standardem. Zresztą wystarczy wpisać w google hasło 'bielizna' - pierwsza podpowiedź to 'wyszczuplająca'.
Mówiąc szczerze mam wobec tego zjawiska w najlepszym razie ambiwalentny stosunek, a dokładniej skłaniam się ku nazywaniu tego zjawiska bodyshamingiem uszytym z lycry.
Z jednej strony same w sobie wielkie gacie uszyte z trzymających tkankę naszego ciała materiałów same w sobie nie są złe - jeśli jakaś kobieta ma ochotę założyć sukienkę, której linię psuje w jakiś sposób wystająca tu czy ówdzie fałdka, to to naprawdę nie jest mój biznes mówić jej, że ma tego nie robić. Ot, nie moja estetyka i nie mój styl, tak samo jak nie moją estetyką i nie moim stylem jest turbo retro a'la lata 50' czy opalenizna i ubrania fitness noszone na co dzień. Każdy ma swój gust, i o ile nie zgadzam się z popularnym powiedzeniem, więc gustach jak najbardziej polecam dyskutować, to jednak cieszy mnie mnogość preferencji odzieżowych.
Z drugiej - wydaje mi się, że sporo kobiet miałoby głęboko gdzieś, czy ta fałdka wystaje czy nie, gdyby magazyny modowe nie wmawiały im, że to powód do wstydu. Nie pamiętam, ile razy widziałam zdjęcie jakiejś celebrytki ze strzałką czy kółeczkiem na wysokości brzucha i wielkimi napisami obok 'W CIĄŻY?!', podczas gdy wygląda to tak, jakby dana pani X po prostu zjadła bajgla... albo nie włożyła Spanxów. Innymi słowy wygląda jak przeciętna kobieta, która posiada z frontu ciała nieco tkanki tłuszczowej, dzięki której jej narządy wewnętrzne mogą normalnie funkcjonować, w zimie nie dostaje hipotermii, i ma większą szansę na orgazm (tak tak). Czy to na pewno powód, żeby się zmuszać do noszenia opasek uciskowych w kształcie majtek? Stawiam także dolary przeciwko orzechom, że gdybyśmy w kuluarach nie obgadywały, co której wystaje i skąd (i reagowały na takie gadki, niezależnie od płci gadającego), to miałybyśmy dużo mniej powodów, żeby się uciskać tym spandexem w kolorach basicowych. Serio, nic mnie tak nie irytuje w polskiej tradycji weselnej jak grupka podpitych panów, z brzuszkami piwnymi narażającymi guziki koszuli na pęcnięcie, która stoi z kieliszkami pełnymi Pana Tadeusza i komentuje, czy pannie młodej / druhnie / świadkowej / losowej kobiecie na weselu widać spod sukienki coś, co mało uprzejmi ludzie nazywają bebzonem. Sama na ostatnim takim spędzie trafiłam wygłaszanych teatralnym szeptem ofiarą podejrzeń o ciążę z powodu założenia sukienki w kroju empire, bo dlaczegóż kobieta w wieku produkcyjnym może nie chcieć podkreślać dla dobra męskiego ogółu płaskiego jak deska brzucha? Pewnikiem bękart! No cóż, owszem - ciąża, ale spożywcza, bo wolałam zostawić sobie miejsce na wypchany melonem miodowym i szampanem żołądek.
Jestem całą sobą za tym, żeby każdy mógł nosić to, co mu dyktuje gust i serce, ale obawiam się, że majtkom wyszczuplającym jeszcze daleko do zostania nowymi pończochami. Mam tu na myśli fakt, że kiedyś pończochy były po prostu normalnym elementem codziennego ubioru, bo nie było innej metody ocieplenia sobie nóg inaczej niż bardzo wysokimi skarpetami czy spodniami. Od kiedy wymyślono rajstopy pończochy stopniowo odchodziły do lamusa jako mniej wygodna opcja, żeby wrócić w formie wabika erotycznego lub gadżetu fanek stylu vintage, jednym słowem - jako kolejna OPCJA, a nie jedyne wyjście. Spanxy nie wydają się rzeczą, która mogłaby dokonać podobnego powrotu w glorii, głównie ze względu na to, że niosą za sobą konotację wciskania kobiet (dosłownie zresztą) w normy wymyślone przez ludzi, którzy chyba rzadko mają kontakt ze światem zewnętrznym.
Nie przypominam sobie, żebym znała jakąkolwiek kobietę, która nie ma kawałka ciała wystającego poza obrys sylwetki, wliczam w to również moją koleżankę z pracy w rozmiarze XS i modelkę klasyczną. Widok tzw. oponki czy po prostu fałdki pod obcisłą sukienką powinien zatem być jednak zdecydowanie bardziej popularny, niż gładkie, opływowe linie syren z czerwonych dywanów. Czemu musimy nawet w kwestii majtkowej poddawać się wymogowi ciała jak odlanego z plastiku w firmie Mattel?
Sama noszę czasem bieliznę tzw. funkcjonalną - to znaczy taką, która ma spowodować, że ubranie będzie się ładnie układać, a konkretnie halkę pod spódnicę (żeby ładnie spływała, zamiast jeździć po mnie, bo nie lubię jej obciągać co chwilę) i znikające majtki (bo nie lubię widocznych linii majtek), czasami termiczną (lubię swojej jajniki i chcę ich jeszcze kiedyś użyć), ale nigdy wyszczuplającej... i nigdy niewygodnej, choćby nie wiem jakie cuda obiecywała; znikające majtki to po prostu para stringów z H&M, które były sprzedawane w trójpaku, a uszyte z modalu tak cienkiego, że go nie czuć pod niczym. Można powiedzieć - 'hej, Agusławo, ale znikające majtki też mają na celu sprawienie, że ciuch leży lepiej!' W istocie, to jest ich zadanie, tyle że w odróżnieniu od majtek kontrolujących czy wyszczuplających nie ukrywają żadnego fragmentu mojego ciała, tylko swoją obecność. Zakładając stringi, których nie widać pod sukienką, nie próbuję sprzedać światu wizerunku siebie z mniejszym brzuchem, jędrniejszą pupą czy węższą talią. Bielizna korygująca? Nie, nigdy, nie ma u mnie czego korygować.
Jeśli danego dnia nie mam akurat odporności psychicznej na dostatecznie wysokim poziomie, żeby czuć się pewnie w obciskającej mi brzuszek kreacji, to zakładam coś luźnego i cześć. Nie widzę sensu maltretować się wyszczuplaczami, które nie tylko będą mi psuły nastrój przez cały dzień, ale i wyświetlały mi przed oczami wielki napis OSZUSTKA. Chcę być szczera sama ze sobą i ze światem, a sztuczne robienie z siebie płaskobrzuchatej jakoś mi do tego nie pasuje. Chciałabym też żyć w świecie, w którym założenie obcisłej sukienki na wystający kawałek brzucha nie będzie przyczynkiem do uzbrajania się przed wyjściem w straszliwą dozę pewności siebie i cierpliwości do ludzi, którym się wydaje, że moim psim obowiązkiem jest ten brzuch spłaszczyć. Bo jako taki płaski brzuch nie jest mi do niczego potrzebny - potrzebny mi jest święty spokój.
Marzy mi się zatem weselicho, czy inna okazja rodzinno-wyjściowa, na którą wszystkie bez wyjątku kobiety przyjdą bez wyszczuplaczy, a grupka komentujących szyderców wypuści kieliszki ze zgrozy, że jak tak można nie próbować nawet ukryć, że jest się człowiekiem, i ma się jakieś fragmenty ciała niezrobione z mięśni jak tarka do prania.
Jestem bardzo ciekawa Waszego zdania, zwłaszcza, że czasem poruszacie ten temat w mailach do nas i chciałybyście porady, jaką halkę czy sukienkę wyszczuplającą kupić. Nosicie bieliznę wyszczuplającą? Jakie za tym stoją motywacje?
Mówiąc szczerze mam wobec tego zjawiska w najlepszym razie ambiwalentny stosunek, a dokładniej skłaniam się ku nazywaniu tego zjawiska bodyshamingiem uszytym z lycry.
Z jednej strony same w sobie wielkie gacie uszyte z trzymających tkankę naszego ciała materiałów same w sobie nie są złe - jeśli jakaś kobieta ma ochotę założyć sukienkę, której linię psuje w jakiś sposób wystająca tu czy ówdzie fałdka, to to naprawdę nie jest mój biznes mówić jej, że ma tego nie robić. Ot, nie moja estetyka i nie mój styl, tak samo jak nie moją estetyką i nie moim stylem jest turbo retro a'la lata 50' czy opalenizna i ubrania fitness noszone na co dzień. Każdy ma swój gust, i o ile nie zgadzam się z popularnym powiedzeniem, więc gustach jak najbardziej polecam dyskutować, to jednak cieszy mnie mnogość preferencji odzieżowych.
Z drugiej - wydaje mi się, że sporo kobiet miałoby głęboko gdzieś, czy ta fałdka wystaje czy nie, gdyby magazyny modowe nie wmawiały im, że to powód do wstydu. Nie pamiętam, ile razy widziałam zdjęcie jakiejś celebrytki ze strzałką czy kółeczkiem na wysokości brzucha i wielkimi napisami obok 'W CIĄŻY?!', podczas gdy wygląda to tak, jakby dana pani X po prostu zjadła bajgla... albo nie włożyła Spanxów. Innymi słowy wygląda jak przeciętna kobieta, która posiada z frontu ciała nieco tkanki tłuszczowej, dzięki której jej narządy wewnętrzne mogą normalnie funkcjonować, w zimie nie dostaje hipotermii, i ma większą szansę na orgazm (tak tak). Czy to na pewno powód, żeby się zmuszać do noszenia opasek uciskowych w kształcie majtek? Stawiam także dolary przeciwko orzechom, że gdybyśmy w kuluarach nie obgadywały, co której wystaje i skąd (i reagowały na takie gadki, niezależnie od płci gadającego), to miałybyśmy dużo mniej powodów, żeby się uciskać tym spandexem w kolorach basicowych. Serio, nic mnie tak nie irytuje w polskiej tradycji weselnej jak grupka podpitych panów, z brzuszkami piwnymi narażającymi guziki koszuli na pęcnięcie, która stoi z kieliszkami pełnymi Pana Tadeusza i komentuje, czy pannie młodej / druhnie / świadkowej / losowej kobiecie na weselu widać spod sukienki coś, co mało uprzejmi ludzie nazywają bebzonem. Sama na ostatnim takim spędzie trafiłam wygłaszanych teatralnym szeptem ofiarą podejrzeń o ciążę z powodu założenia sukienki w kroju empire, bo dlaczegóż kobieta w wieku produkcyjnym może nie chcieć podkreślać dla dobra męskiego ogółu płaskiego jak deska brzucha? Pewnikiem bękart! No cóż, owszem - ciąża, ale spożywcza, bo wolałam zostawić sobie miejsce na wypchany melonem miodowym i szampanem żołądek.
Zdjęcie: Aliexpress
Jestem całą sobą za tym, żeby każdy mógł nosić to, co mu dyktuje gust i serce, ale obawiam się, że majtkom wyszczuplającym jeszcze daleko do zostania nowymi pończochami. Mam tu na myśli fakt, że kiedyś pończochy były po prostu normalnym elementem codziennego ubioru, bo nie było innej metody ocieplenia sobie nóg inaczej niż bardzo wysokimi skarpetami czy spodniami. Od kiedy wymyślono rajstopy pończochy stopniowo odchodziły do lamusa jako mniej wygodna opcja, żeby wrócić w formie wabika erotycznego lub gadżetu fanek stylu vintage, jednym słowem - jako kolejna OPCJA, a nie jedyne wyjście. Spanxy nie wydają się rzeczą, która mogłaby dokonać podobnego powrotu w glorii, głównie ze względu na to, że niosą za sobą konotację wciskania kobiet (dosłownie zresztą) w normy wymyślone przez ludzi, którzy chyba rzadko mają kontakt ze światem zewnętrznym.
Nie przypominam sobie, żebym znała jakąkolwiek kobietę, która nie ma kawałka ciała wystającego poza obrys sylwetki, wliczam w to również moją koleżankę z pracy w rozmiarze XS i modelkę klasyczną. Widok tzw. oponki czy po prostu fałdki pod obcisłą sukienką powinien zatem być jednak zdecydowanie bardziej popularny, niż gładkie, opływowe linie syren z czerwonych dywanów. Czemu musimy nawet w kwestii majtkowej poddawać się wymogowi ciała jak odlanego z plastiku w firmie Mattel?
Zadziwiające, ile rzeczy może być nie tak z damskim ciałem.
Zdjęcie: Trinny & Susannah All In One Body Shaper
Sama noszę czasem bieliznę tzw. funkcjonalną - to znaczy taką, która ma spowodować, że ubranie będzie się ładnie układać, a konkretnie halkę pod spódnicę (żeby ładnie spływała, zamiast jeździć po mnie, bo nie lubię jej obciągać co chwilę) i znikające majtki (bo nie lubię widocznych linii majtek), czasami termiczną (lubię swojej jajniki i chcę ich jeszcze kiedyś użyć), ale nigdy wyszczuplającej... i nigdy niewygodnej, choćby nie wiem jakie cuda obiecywała; znikające majtki to po prostu para stringów z H&M, które były sprzedawane w trójpaku, a uszyte z modalu tak cienkiego, że go nie czuć pod niczym. Można powiedzieć - 'hej, Agusławo, ale znikające majtki też mają na celu sprawienie, że ciuch leży lepiej!' W istocie, to jest ich zadanie, tyle że w odróżnieniu od majtek kontrolujących czy wyszczuplających nie ukrywają żadnego fragmentu mojego ciała, tylko swoją obecność. Zakładając stringi, których nie widać pod sukienką, nie próbuję sprzedać światu wizerunku siebie z mniejszym brzuchem, jędrniejszą pupą czy węższą talią. Bielizna korygująca? Nie, nigdy, nie ma u mnie czego korygować.
Jeśli danego dnia nie mam akurat odporności psychicznej na dostatecznie wysokim poziomie, żeby czuć się pewnie w obciskającej mi brzuszek kreacji, to zakładam coś luźnego i cześć. Nie widzę sensu maltretować się wyszczuplaczami, które nie tylko będą mi psuły nastrój przez cały dzień, ale i wyświetlały mi przed oczami wielki napis OSZUSTKA. Chcę być szczera sama ze sobą i ze światem, a sztuczne robienie z siebie płaskobrzuchatej jakoś mi do tego nie pasuje. Chciałabym też żyć w świecie, w którym założenie obcisłej sukienki na wystający kawałek brzucha nie będzie przyczynkiem do uzbrajania się przed wyjściem w straszliwą dozę pewności siebie i cierpliwości do ludzi, którym się wydaje, że moim psim obowiązkiem jest ten brzuch spłaszczyć. Bo jako taki płaski brzuch nie jest mi do niczego potrzebny - potrzebny mi jest święty spokój.
Marzy mi się zatem weselicho, czy inna okazja rodzinno-wyjściowa, na którą wszystkie bez wyjątku kobiety przyjdą bez wyszczuplaczy, a grupka komentujących szyderców wypuści kieliszki ze zgrozy, że jak tak można nie próbować nawet ukryć, że jest się człowiekiem, i ma się jakieś fragmenty ciała niezrobione z mięśni jak tarka do prania.
Jestem bardzo ciekawa Waszego zdania, zwłaszcza, że czasem poruszacie ten temat w mailach do nas i chciałybyście porady, jaką halkę czy sukienkę wyszczuplającą kupić. Nosicie bieliznę wyszczuplającą? Jakie za tym stoją motywacje?
Źródło: Zimbio
Ja nie noszę bielizny wyszczuplającej, ale też nie mam nic przeciwko niej. Po prostu akceptuję swoje ciało i nie interesuje mnie czy podpity wujek na weselu powie, że wystaje mi brzuch ;) jedynie co z takiej bielizny noszę to body z długim rękaweM, ale nie wyszczuplające tylko zwykłe bawełniane by było mi wygodnie i aby tylko było ładne. Naturalne piękno górą! :)
OdpowiedzUsuń