29.06.2016

Oficjalna Druhna Ds. Stanika Czyli Polowanie Na Nudziaka

Moja przyjaciółka Dr.G. wychodzi niedługo za mąż. Ponieważ G. wie o mojej niegasnącej miłości do wszelkiego rodzaju bielizny, zostałam poproszona o towarzyszenie w zakupach stanikowych do ślubnej kiecy jako Oficjalna Druhna Ds. Stanika (sama to wymyśliłam, ale G. bez większych oporów przystała na taki tytuł). A jest to kieca niezwykła, ponieważ panna młoda nie wystąpi w bieli, lecz w pięknym szkarłacie. Zamiast klasyki w typie białego straplessa szukałyśmy więc beżowego lub cielistego ramiączkowca.


Sukienka najbliższa tej, którą włoży G. Zazdroszczę jej tego, jak dobrze wygląda w czerwonym (źródło)

Marszruta została zaplanowana następująco: zaczynamy od Brafitterii M&M na ulicy Dzikiej, potem Satine na al. Jana Pawła II, Lady's Place w metrze Centrum, to-coś-co-było-kiedyś-LiParie-na-Chmielnej i Satine na Belwederskiej. G. nosi rozmiar 70K/J UK, co ograniczyło nam zbrodniczo zakres poszukiwań.

W M&M bardzo miła i sympatyczna Pani próbowała nas ostanikować we Freyę, niestety nieskutecznie. Strapless z Wonderbra także nie podołał, bo robił czworopierś.


Freya Rio (źródło)

Wonderbra Strapless Ivory (źródło)

W Satine na Jana Pawła G. mierzyła cielistą Marcie, która niestety kompletnie nie leżała. Zauważyłyśmy za to piękną Nessę, która w rozmiarze 70M była lekko za mała. Przytomnie spytałyśmy sprzedawczynię, czy może sprawdzić w drugim salonie na Belwederskiej, czy tam Nessy w 70N czasem nie ma. Była! Poprosiłyśmy o zaklepanie jej nam na 2h i ruszyłyśmy dalej zwiedzać bra sklepy stolicy. Muszę tu pochwalić załogę Satine - panie były wybitnie zainteresowane klientkami i cierpliwe oraz pomocne. Drobne a zabawne przejęzyczenie ( "A kiedy panie... PANI bierze ślub?" spowodowane zapewne faktem, że na bra-zakupach wchodzimy sobie do przymierzalni bez wstydu i donosimy sobie staniki, co może stanowić pewien ewenement i sugerować większą niż realnie zażyłość ;) sprawiło także, że była to jedna z przyjemniejszych wizyt w salonach bieliźnianych.

Cleo Marcie (źródło)

Nessa Selena (źródło)

Następnym przystankiem było Lady's Place, gdzie G. przymierzyła panaszowskie Clarę i Envy, z których niestety żadna nie leżała jak powinna. Ostatnio w Lady's Place ciężko coś i mi znaleźć, co może wynikać z faktu, że staniki ze stajni Panache jak leżały źle tak leżą - a i ceny nie sprzyjają studenckiemu portfelowi.

Panache Clara (źródło)


Panache Envy (źródło)

Nieco zniechęcone, ale dalej pełne nadziei, że Nessa w rozmiarze 70N będzie strzałem w dziesiątkę, podreptałyśmy wzdłuż ulicy Chmielnej. W byłym Li Parie byłyśmy raz, kiedy G. będąc w trakcie odchudzania szukała nowych staników 'na etap przejściowy'. Na promocji wypatrzyłyśmy tam Andorrę za 39 zł (sic), która na G. leży jak ulana. Ja sama w tym samym sklepie przymierzyłam swój pierwszy brafitterski stanik ever; wtedy jeszcze był on w rozmiarze 75DD a ja się czułam jak szynka w sznurkach, bo nieprzyzwyczajone do ciasnego obwodu ciało protestowało jak mogło. Zapamiętałam tamtejszą obsługę jako kiepską, z gatunku 'wciśnijmy coś klientowi', panie były mało cierpliwe, mało przyjemne i mało zachęcające do zostawienia u nich pieniędzy."No nieee, pani nie widzi jak źle wygląda? Proszę to zdjąć, Pani potrzebuje 75E co najmniej" - to o staniku w rozmiarze 80C w którym przyszłam na pierwsze przymiarki rzekła obsługująca mnie pani, wzdychając ciężko kiedy zadawałam pytania i marudziłam na staniki, które donosiła do mierzenia. Na moje pytanie, czy mają Curvy Kate, o której dużo dobrego słyszałam, odpowiedziano mi "Miałyśmy CK, ale już nie sprowadzamy, mamy tylko marki premium". Nie wiem, czy b.tempt.d by Wacoal, Ewa Bień czy Freya, które stam stadnie wisiały, to marki premium, ale najwyraźniej tak. Ostatecznie stanik kupiłam w Lady's Place, bo poczułam się w Li Parie jak nieproszony gość. To wspomnienie potwierdziła wycieczka z G., kiedy panie próbowały ją ubrać w jakiś niewątpliwie piękny acz kompletnie niewspółgrający z biustem G. stanik w kratę, w którym wyglądała jak w opasce elastycznej, w której guma zwiotczała w okolicach frontu klatki piersiowej. My spojrzałyśmy się na siebie z niejakim rozbawieniem, natomiast panie obsługujące piały z zachwytu nad naleśnikami, który powstał z biustu G. Obecnie sklep ten zajęła inna firma, chociaż wystrój jest w zasadzie identyczny - zmienił się szyld (na coś, co kompletnie nie zapada w pamięć i nie mam pojęcia, jak ten sklep się teraz nazywa) i zmienił się lekko asortyment. 


Panache Andorra (źródło)

Po wejściu cztery panie ubrane w stroje mocno biurowo - formalne rzuciły się w naszą stronę zapytując od wejścia (dosłownie - ledwo zdążyłyśmy postawić stopę wewnątrz), czego szukamy. Wyjaśnienia zaczęłyśmy od słowa klucz, jakim był 'ślub'. Panie już zaczęły nam proponować białasy, ale asertywna G. przerwała przerywającym i wyłuszczyła problem nudziarza, którego w rzeczywistości poszukiwałyśmy. Panie zaproponowały po kolei Marcie, Envy i Clarę - które to już mierzyłyśmy - więc podziękowałyśmy za pomoc i pogrzebałyśmy sobie na wieszakach na zasadzie 'a nuż widelec coś wynajdziemy'.

Nigdy w życiu nie miałam takiej ochoty wyjść ze sklepu jak wtedy. Panie poruszały się za nami jak cienie, jak gdyby przywiązane do nas sznurkiem. Po kilku chwilach obydwie miałyśmy chęć podnieść głowy i spytać, czy sklepu nie stać na monitoring, że tak muszą patrzeć nam na ręce. Dwie panie miarkowały jakieś porządki, to jest zdejmowały i odwieszały losowe wieszaki kiedy spojrzałyśmy w ich stronę. Czułyśmy się, jakby sprzedawczynie podejrzewały nas o zamiar kradzieży, mówiąc wprost. Widać szyld się zmienił, ale nie zmienił się skrajnie kiepski poziom obsługi. [EDIT: Pracownica salonu wyjaśniła, że zachowanie sprzedawczyń wynikało z przeprowadzanego remanentu.]

Po pocieszkowych lodach trafiłyśmy w końcu do Satine na Belwederskiej, gdzie szczęśliwa G. nie tylko nabyła fantastycznie pasującą Nessę, ale jeszcze zakochała się w modelu Tatuaż - który, przyznaję, na okazalszym od mojego biuście musi robić kolosalne wrażenie.


Nessa Tatuaż (źródło)

Jeśli kiedykolwiek będę chciała kupić stanik stacjonarnie, to na pewno kupię go w Satine. Spotkałyśmy się z fantastyczną obsługą, olimpijską cierpliwością i absolutnie wzorcowym podejściem do klienta. Ceny także nie powalają marżami (260zł za zeszłosezonowe Deco w byłym Li Parie, enybady?) i nie powodują odruchu wyjścia na sam widok metki. G. zarejestrowała się jako stała klientka i otrzymała rabat na pierwsze zakupy - nie pamiętam niestety jego wysokości, ale wydaje mi się, że było to ok. 10%.

Zastanawia mnie postawa pań z byłego Li Parie. Biorąc pod uwagę, że znakomita część konsumentek staniki kupuje przez internet, a w sklepach stacjonarnych je jedynie przymierza (17 funtów na Brastopie a 200 zł w sklepie - wybór jest prosty), to obsługa w sklepach stacjonarnych powinna stanowić wręcz złoty model postępowania z klientem. W Li Parie i tym, czym Li Parie jest obecnie, panie sprzedawczynie stanowią największy czynnik odstraszający klientelę. Zoczyłam tam parę staników, które chętnie bym przymierzyła, jak chociażby cudownie kiczowata Bella, ale sposób odnoszenia się pań sprzedających sprawia, że wolę zostawić pieniądze w Lingerie Outlet Store albo Figleaves.

Bella b.tempt'd by Wacoal (źródło)

Czy tylko my spotkałyśmy się na Chmielnej z takim zachowaniem? Jakie są wasze ulubione bra sklepy?

2 komentarze:

  1. Podziwiam za cierpliwość... Dla mnie takie poszukiwania to prawdziwe tortury - chcę wejść, dostać czego szukam, zapłacić i wyjść.

    A z drugiej strony... Mam uraz do bieliźnianych sklepów stacjonarnych. Każdy jeden w moim mieście chwali się rzekomo oferowanym brafittingiem. Jednak stosunkowo dobrze jest, kiedy ekspedientka po prostu biega gorączkowo szukając rozmiarów. Jedna niestety faktycznie próbowała coś działać, ostatecznie dała mi model z za luźnym obwodem, za małą miską którą naciągnęła siłą na pierś tak, że fiszbina zaczęła lewitować i stanęła ta pani w pozie świadczącej o zadowoleniu z dobrze wykonanej pracy jako że nic się nie marszczyło. Śmiech na sali... Nie chciała dać mi nawet rozmiaru, o który została poproszona - bo przecież nie wyglądam na 'tak duży'. Na samym końcu, skutkiem mojego uporczywego zrzędzenia, dano mi założyć właściwy rozmiar, pokazać się, pozwolić zbierać szczękę z podłogi, zdjąć, ubrać się i wyjść. Pieniędzy w każdym razie nie chciało mi się tam zostawiać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dziwię Ci się, ja ze sklepów z taką obsługą wychodzę, szkoda mi czasu. Niestety Panie sprzedające mają takie tendencje. Nie zapomnę nigdy wyprawy po bikini. Wchodzę do sklepów z pytaniem 'czy dostanę górę od kostiumu bikini, rozmiar 65FF?'
      Sklep 1) "Ale Pani to takie duże Be! Albo Ce może. Ja się znam, ja tyle lat sprzedaję."
      Sklep 2) "Nie, my prowadzimy rozmiary tylko dla zgrabnych kobiet. (?) Może niech Pani spróbuje w sklepach dla puszystych."
      Sklep 3) "Tylko na zamówienie, wie Pani, trzeba uszyć.... ja nie znam producenta, który robi taki rozmiar masowo... (!) Zresztą i tak Pani nie ma FF, melony takie."
      Sklep 4) "Taaak! Mamy tu kostiumy dla matek karmiących, zapraszam! Jak to Pani nie karmi? Dziecko trzeba karmić!"
      Sklep 5)" A tak, mamy takie, koszulki gorsetowe. Bo w takim rozmiarze to trzeba bardzo dobrego wsparcia, te są nawet z rękawkami! [straszliwe giezło z żakardowej, beżowej dzianiny z fiszbinami od pasa do mostka, rękawki faktycznie są. Jak od t-shirtu.]"
      Sklep 6) "Mamy 75E, w promocji tylko 139 zł za samą górę, zwęzi se Pani."
      Sklep 7) "Biust sobie chce Pani fiszbinami niszczyć?! Niech Pani przymierzy, rozmiar M [dwa trójkąty z materiału a'la cerata na sznurku, zero podtrzymania, zero czegokolwiek]."
      Sklep 8) "Boże, taka młoda dziewczyna i FF... współczuję... (?) Dziecko, a może Ty sobie na operację pójdź, zmniejsz?"
      Sklep 9) Przymierzyłam górę i dół, poprosiłam o inny kolor, wpłaciłam zaliczkę, czekam. A lud się dziwi, że sprzedaż poza internetem umiera.

      Usuń